Adding the modal overlay screen makes the dialog look more prominent because it dims out the page content.

Auckland

Jak większość przybyszów przygodę z Nową Zelandią rozpoczęliśmy lądując na lotnisku w Auckland. Jadąc lotniskowym autobusem zetknęliśmy się po raz pierwszy z typową nowozelandzką zabudową. Na wzgórzach okalających centrum rozlokowały się niezliczone parterowe drewniane domki otoczone bujną roślinnością, schludne i zadbane. W końcu dojeżdżamy w okolice portu. Tylko tutaj strzelają w niebo wieżowce, ale nie jest to rozległa dzielnica. W ogóle Auckland nie jest duże, gdy porównamy je choćby do Londynu czy... Warszawy. Można nawet powiedzieć, że jest proporcjonalne do całej Nowej Zelandii, która liczy zaledwie 4 miliony mieszkańców. W Auckland mieszka ponad 400 tys. mieszkańców, a patrząc na cały obszar Auckland z sąsiednim miastem Manukau doliczymy się około miliona mieszkańców.

Na początek obowiązkowy spacer po centrum. Panorama miasta pięknie prezentuje się z uroczego portu jachtowego otoczonego wianuszkiem restauracyjek. Stąd podziwiać można w całej okazałości dumę Auckland – Sky Tower. Budowla ma 328 metrów i przez pewien czas uchodziła za najwyższą budowlę półkuli południowej. Obowiązkowym punktem odwiedzin w mieście jest więc wyjazd na taras widokowy i podziwianie rozległej panoramy, a także spojrzenie na miasto w dół przez fragmenty przeszklonej podłogi. Wizyta w jednej z restauracji to także miłe doznanie. My wybraliśmy dość gwarną restaurację tajską „Monsoon Poon”, w której nie tylko dobrze zjedliśmy, ale także mogliśmy skosztować soku z egzotycznego owocu o nazwie feijoa (nazywanego też z angielska ananasową guawą). Smak, że tak powiem, specyficzny :)

W Auckland warte zobaczenia są jeszcze dwa miejsca. Na pewno warto odwiedzić Kelly Tarlton’s Sealife Aquarium. Jest to miejsce ciekawe z kilku powodów. Po pierwsze, mieszka tu wspaniała gromada pingwinów. Po drugie, całą salę poświęcono różnym odmianom koników morskich i można się o nich sporo dowiedzieć. Nas zaskoczyła informacja, że niepozorny konik morski potrafi pożreć ofiarę w trakcie 5 milisekund! Taka zaskakująca ryba z tego konika... Po trzecie, jest tu ogromny tunel z ruchomą podłogą, dzięki któremu znajdujemy się w podwodnym świecie, a nad naszymi głowami przepływają olbrzymie płaszczki, morskie żółwie, kilka gatunków rekinów i niezliczone inne morskie stworzenia. Tunel poprowadzono w koło, tak że można nim sobie jeździć i jeździć, aż uznamy, że mamy dość wrażeń. To miła różnica w stosunku do akwarium w Barcelonie. Jeśli jeszcze komuś mało, w Kelly Tarlton’s przechodzi się także przez zrekonstruowaną chatę Roberta Scotta, w której on i członkowie jego ekspedycji mieszkali w warunkach arktycznych w czasie wyprawy zorganizowanej na początku XX wieku. Scott zawsze wydawał mi się postacią tragiczną. Nie dość, że zdobył biegun południowy, a tam z listu pozostawionego przez Roalda Amundsena dowiedział się, że ten odebrał mu tytuł pierwszego zdobywcy, to jeszcze wraz z całą grupą zginął w drodze powrotnej, zaledwie 12 kilometrów od pozostawionego przez siebie magazynu z żywnością.  No cóż, teraz Robert Scott jest brytyjską legendą, a Roald Amundsen – norweską, o czym przekonałam się oglądając poświęconą mu wystawę w Muzeum Morskim w Bergen.

Drugim miejscem wartym odwiedzenia jest War Memorial Museum. Wiem, nazwa nie zachęca, ale muzeum jest świetne. Podzielono je na trzy części. Parter zajmuje kolekcja sztuki maoryskiej i polinezyjskiej. Można tu zobaczyć wspaniały maoryski dom spotkań, wymyślne rzeźby, łodzie, figurki i ozdoby nie tylko charakterystyczne dla rdzennej ludności Nowej Zelandii, ale także z rejonu Vanuatu, Papui i całej Polinezji. Dla przybysza z Europy miejsce całkowicie magiczne i egzotyczne. Pierwsze piętro poświęconej jest przyrodzie i ta część wydała nam się najmniej ciekawa. W końcu piętro drugie stworzono dla uczczenia nowozelandzkich ofiar wojen. Można tu znaleźć zarówno okop z czasów I wojny światowej, jak i samolot niedoszłego japońskiego kamikadze czy salę poświęconą holocaustowi ze wspomnieniami Polaków, którzy po II wojnie światowej zamieszkali w Nowej Zelandii. Nas na przykład zaskoczyła informacja jak duże straty ponieśli Nowozelandczycy w I wojnie światowej w stosunku do liczby mieszkańców – na wojnie tej zginął co piąty Nowozelandczyk! Jak widać Wspólnota Brytyjska chętnie walczyła rękami swoich odległych terytoriów. Nie ma się też co dziwić, że Nowozelandczycy wielką miłością do Brytyjczyków nie pałają.

Dwa dni w Auckland to zupełnie wystarczająco. Nowa Zelandia ma dużo więcej do zaoferowania!

styczeń 2014
Australia Austria Brazylia Brunei Cypr Czechy Egipt Estonia Francja Grecja Hiszpania Holandia Indie Litwa Łotwa Malezja Malta Nepal Niemcy Nowa Zelandia Norwegia Słowacja Słowenia Szwecja Wielka Brytania Włochy